kasia ekes pracownia

Czego o twórczym biznesie nauczyło mnie ostatnie 7 lat

7 lat rozwijania własnego i 3 lata wspierania w tym innych artystek.

Za miesiąc odfruwam na „urlop”. Odfruwam urządzić pokoik, kupić wyprawkę, urodzić synka i spędzić z nim pierwsze miesiące jego życia na tym świecie. Jaram się- to mało powiedziane!

 

Ten czas mnie bardzo skłania do posumowań, bo wiem, że kończy się pewien etap w moim życiu. I biznesie! Przez ostatnie 7 lat byłam Kasią- childfree-art-girl-boss.

 

Odkryłam, że chcę malować, odkryłam, że można budować biznes przez Instagram, odkryłam, że mnie ten proces bardzo jara.

 

I leciałam. Jak odpalona petarda. Nie zatrzymałam się ani na chwilę, ale nie dlatego, że wpadłam w jakiś toksyczny wir zapierdolu. Nie. Dlatego, że znalazłam swoją pasję i bardzo bardzo się w tym spełniałam. To był najlepszy czas mojego życia (do tej pory!) i jestem dumna z tego, co w nim zbudowałam. Jestem dumna z tego, kim się w nim stałam. Jestem dumna z owoców tego czasu, które zabieram ze sobą w kolejny etap. Tych wewnętrznych i tych bardzo materialnych 💰.

 

A z Tobą dziś chcę podzielić się pierwszą lekcją z tych 7 lat i moją biznesową historią. Zaczęło się w 2017. Niby trochę wcześniej, ale na serio w 2017. 

Tak wtedy wyglądało moje królestwo. Wynajmowałam mikropokoik, w którym oprócz łóżka i szafki, miałam swoją sztalugę. Jeszcze będąc na studiach (studiowałam edukację artystyczną)  odkryłam, że chcę malować. I odkryłam swoją pierwszą malarską zajawkę- obrazy pogniecionej pościeli.

W tym czasie mój narzeczony rozkręcał własny biznes i robił to… na Facebooku, Snapchacie i Instagramie. Dla mnie to była czarna magia i wszystko, co jest nie tak ze światem ;p Ale szybko dałam się namówić, żeby zacząć moje obrazy pokazywać też tam.

Facbook nie wchodził w grę, bo było tam za dużo znajomych, a przecież to, co ja robiłam to był straszny wstyd, prawda? Dla świętego spokoju i z nieśmiałości, zaczęłam na Instagramie.

Piękny sposób pakowania jednego z pierwszych sprzedanych obrazów. Klasa i styl!

Pierwsza sesja wizerunkowa na Instagram? Z obrazami w lesie. Bez związku z czymkolwiek, ale z pomysłem! 🙂

Po ślubie i przeprowadzce do nowego mieszkania, na kolejnych parę lat to była moja pracownia- kącik w nieurządzonym jeszcze dużym pokoju. ( z czasem zajmę tam 3/4 miejsca)

Świąteczne stories z obrazami. Kolejne się sprzedały!

Ale jak już zaczęłam, to FIUUUUUU! Odpaliłam rakietę. Zaczęłam nie tylko wrzucać posty na Instagram, ale się o tym UCZYĆ. Słuchać podcastów, wywiadów, czytać blogi, szukać informacji o biznesie, marketingu, social mediach. I szybko wcielać to, czego się uczyłam w życie.

(Spoiler alert: to wcielanie- to jest najważniejszy element układanki!)

2018

Te zdjęcia pokazują, jak dużo może się zmienić w ciągu roku, jeśli poświęcimy czemuś wystarczająco dużo uwagi. Czas sobie mija… ale jeśli zamiast go marnować, skupisz się na swoich celach i robieniu kroku za krokiem do przodu, patrz, co będzie się działo!

 

Na tym etapie traktowałam mój Instagram już całkiem poważnie- regularnie publikowałam posty i stories, starałam się robić coraz fajniejsze zdjęcia, żeby budować swój wizerunek i dzieliłam się swoją historią, drogą, przemyśleniami. 

Na jednej ścianie naszego pokoju zaaranżowałam sobie pracownię. Malowałam w dni wolne, weekendy i popołudniami. W dzień pracowałam w szkole. 

Raz na jakiś czas sprzedawał się też obraz! Ten namalowałam na zamówienie i wtedy powiedziałam sobie: never ever again 🙂 Wiedziałam już, ze muszę malować dla siebie, a później to oferować, zamówienia indywidualne za bardzo mnie stresują. 

Wprowadziłam do oferty pierwsze reprodukcje i uczyłam się je sprzedawać na Instagramie.

Dzięki temu, że w międzyczasie trwała moja super terapia, odważałam się coraz bardziej malować abstrakcyjnie. To było to, co tak naprawdę mnie najbardziej pociągało. Gdy po raz pierwszy wrzucałam zdjęcie tego obrazu, trzęsły mi się ręce! I czekałam na złośliwe komentarze. Nie pojawiły się właściwie do dziś. 

Pod koniec roku leciałam już naprawdę grubo: prowadziłam Ig bardzo regularnie, pisałam bloga, zaczęłam nawet nagrywać filmy na yt! Długo to nie trwało, ale próbowałam naprawdę wieeeelu rzeczy, żeby rozwijać przez content mój biznes. Nic nigdy nie wybiło się jakoś super niesamowicie… jak widać, wcale nie ma takiej potrzeby. Regularność i budowanie relacji ze swoją społecznością nawet, kiedy jest bardzo mała- to jest najbardziej opłacalna strategia. 

Czy to wszystko przynosiło jakieś skutki?

2019

Nauczyłam się, że chcąc roziwnąć swój biznes, trzeba umieć zrobić taki trick: włożyć mnóstwo pracy i energii na początku i nie przestać nie widząc niesamowitych rezultatów. Robić swoje dalej pomimo, że jeszcze nie masz z tego milionów, ani nawet tysięcy.

Jeśli chcesz, żeby one przyszły- keep going! Rób swoje. Dzięki temu wszystkiemu, co robiłam w 2018, pracując wciąż na etacie i nie mając z tego „biznesu” jeszcze żadnych poważnych pieniędzy, rok 2019 mógł wyglądać już zupełnie inaczej… 

I am the sea- moja pierwsza mini kolekcja. Oba oryginały się sprzedały (pamiętam, że było ok 16:00 i stałam na środku sali świetlicowej pilnując ostatnich dzieci, gdy na telefonie na biurku zobaczyłam powiadomie o sprzedaży drugiego obrazu… „Wow, właśnie zarobiłam na 2 obrazach więcej, niż przez cały miesiąc pracy tu”- pomyślałam i serce podskoczyło mi z radości. 

Z tych obrazów zrobiłam reprodukcje i sprzedałam je po raz pierwszy robiąc premierę z kampanią sprzedażową wg wszytskich wskazówek, których nauczyłam się w róznych miejscach. (Głównie był to podcast „Goal Digger” i ebook Pani swojego czasu o promocji i sprzedaży w biznesie online <3)

Moje pierwsze poważniejsze pakowanie zamówień. Szalałam z radości.

Sukces! Pierwsza premiera z kampanią i sprzedałam kilkanaście reprodukcji na raz- byłam wnieboooowzięta. Tym i obrazami zarobiłam na swój pierwszy poważny biznesowy kurs, za który zapłaciłam ponad 3 tysiące. Czułam, że zaraz normalnie rozwalę wszechświat!

Pierwsza abstrakcyjna kolekcja- „Bloom”. Pierwszy wernisaż live na Instagramie (dzięki Bogu, że wtedy jeszcze nie zapisywały się do historii- stresowałam się BARDZO). Kolejna sprzedaż poszła bardzo ładnie. To był czerwiec, a decyzja o moim odejściu z etatu była już od kilku miesięcy podjęta wspólnie z mężem. Gdy pytałam, co sprawia, że tak we mnie wierzy i wierzy, że z tego coś będzie mówił, że po prostu widzi, jak pracuję i że mam z tego serio efekty. Ko-cha-ny!

PS artystycznie z tą kolekcją męczyłam się straaasznie i nie były to moje najlepsze dzieła. Ale czasem takie też trzeba stworzyć, żeby móc dojśc do kolejnych. 

We wrześniu zarejestrowałam działalność i oczywiście uwieczniłam to selfie pod urzędem.

Przeniosłam pracownię do pokoju w mieszkaniu rodziców (70 km od Gdańska, dojeżdżałam średnio 4 razy w tygodniu, ilość wchłoniętej pod drodze wiedzy z podcastów i audiobooków była ogromna i bardzo pomocna). Kupiłam aparat i jeszcze próbowałam sił z youtubem.

Bardzo fajnie to budowało społeczność, ale szybko się wypaliłam. Do dziś nie umiem tworzyć contentu na więcej, niż jedną platformę na raz.

Pod koniec roku zrobiłam premierę kolejnej kolekcji, tym razem olejnych pejzaży. Sporzedała się bardzo, bardzo słabo (w dniu premiery- wcale!) To była pierwsza taka rzecz, która bardzo nie wyszła. Musiałam wtedy się nauczyć, że porażki też są normlaną częścią procesu. I że najważniejsze zadanie to teraz się nie poddać, tylko iść dalej!

CDN…

2020,21,22,23… 

jeszcze 4 lata rozwoju do pokazania. Stay tuned, będzie inspirująco!